Krzysztof Czarnecki
ANDRZEJ KLEIN
mało znany
Odsłona 8
Ta mała rozmiarami (30 mm) figurka pełnokształtna wcale nie jest niepozorna. Jest rosła swoją historią. Trwa ze mną od wielu lat. Jej dzieje są niezwykłe. Mój przyjaciel Andrzej Klein ofiarował ją Zdzisławie Wawrzonowskiej. Pani doktor Zdzisława Wawrzonowska była członkiem zespołu młodych archeologów bronioznawców, stworzonego przez profesora Andrzeja Nadolskiego. Uważni czytelnicy
naszej Strony Stowarzyszenia Miłośników Dawnej Broni i Barwy przypomną sobie zapewne moje wcześniejsze teksty traktujące o tym fenomenie łódzkim, który nie przetrwał niestety próby czasu. Pozostałych namawiam do odnalezienia na naszej Stronie tekstów o: Andrzeju Nadolskim, Marianie Głosku, Leszku Kajzerze, Andrzeju Nowakowskim, Zdzisławie Wawrzonowskiej i zachęcam do ich lektury. Konny rycerz powstał z inspiracji obrazem sławiącym wiktorię pod Orszą (8 IX 1514). Figurkę tę zaprojektował i wykonał od podstaw Andrzej Klein. Pani archeolog i artysta plastyk współpracowali ze sobą pod auspicjami profesora Andrzeja Nadolskiego. Wiele z ich projektów nie ujrzało niestety światła dziennego. Wystarczy wspomnieć o: Legnicy 1241 i Płowcach 1331, gdzie teksty Zdzisławy Wawrzonowskiej harmonijnie wzbogacały oryginalne ilustracje Andrzeja Kleina. Czasy, w jakich przyszło im działać nie należały do przyjaznych dla tego rodzaju twórczości. Nie było więc wielkiego zrozumienia dla publikacji łączących rzetelną wiedzę historyczną z nietuzinkowymi ilustracjami przedstawiającymi sceny z kampanii wojennych zwieńczonych bitwami pod Legnicą (1241) i pod Płowcami (1331). Co z tego, że autorzy owych prac argumentowali zapewne, że każda dobra ilustracja warta jest więcej niż tysiąc słów. Natrafili na mur sceptycyzmu wydawców, którym nieznane było to co napisał Alexandre Dumas: Ci, którzy czytają – wiedzą dużo; ci którzy patrzą – wiedzą więcej. Gdyby owi wydawcy znali treść przekazu pisarza, zagranicznego pisarza! (w naszym kraju nadal obowiązuje zasada: to co obce, na pewno jest lepsze od rodzimego), bez wątpienia opublikowaliby te niezwykłe na naszym rynku dzieła. To taka trudna do pojęcia – przeze mnie – cecha, na którą natykam się zbyt często i to w różnych obszarach życia. Brak wiary we własny rozum i wynikająca zeń niepewność co do sensu podążania wytyczaną przez siebie drogą, podsuwają bezpieczne rozwiązania polegające z grubsza na korzystaniu – co z tego, że kunktatorskim – z cudzych sprawdzonych rozwiązań. Na oryginalność, przy takim rozumowaniu oczywiście nie starcza już miejsca. Atmosferę obojętności wobec prac o odległej, bo przecież średniowiecznej epoce, potęgowały u wydawców również nowe trendy zainteresowań rynku jakie pojawiły się w głównym nurcie czytelniczym. Zapanowała wówczas moda na historię XX wieku.
Ci co nie znają z autopsji rzeczywistości sprzed kilkudziesięciu lat i przykładają do niej szablon prezentyzmu, z trudem pojmą, że ówcześni mistrzowie czarnej sztuki często zasłaniali się brakiem stosownych farb drukarskich niezbędnych dla zgodnego ze sztuką odwzorowania podsuwanych im ilustracji oraz papieru właściwej jakości, wykazując się przy tym nie licującą z ich fachem nonszalancją. Tę strategię „uprawiali” jeszcze długo po ustaniu podnoszonych przez nich przeszkód „obiektywnych”. Bo była im wygodna. Szli w tym ręka w rękę z księgowymi wydawnictw, dla których każda wydana złotówka stanowiła dotkliwą udrękę. Krótki horyzont myślenia – cyferki. Tak było wygodniej i do pewnego momentu bezpiecznie. Prawa rynku upomniały się z czasem o swoje. Wstrząsnęły one starym porządkiem i zachwiały wieloma zasłużonymi oficynami wydawniczymi. Były upadki, ale i miały miejsce narodziny nowego na rynku wydawniczym. Proces ten nie był jednak krótki i bezbolesny. Skutki przepoczwarzania naszego rynku wydawniczego dotknęły również petentów, czyli autorów prac, którzy nie mieli środków na wydanie ich drukiem, ani właściwego rozeznania realiów nowej rzeczywistości rynku książki. Nie obyło się bez ofiar. Oddzielanie ziarna od plew trwało. Wielu z nich padło ofiarą nieuczciwych praktyk wypracowywanych w rozchwianej rzeczywistości wydawniczej. Prace takie jakie stworzyli Andrzej Klein i Zdzisława Wawrzonowska miały wówczas jeszcze jedną, ale istotną „wadę” – były bogato ilustrowane. Jeszcze powrócę do wzmiankowanego już wątku. Przedkładane wydawcom książki, ich zdaniem traktowały o wydarzeniach zbyt odległych, żeby stać się nośnymi rynkowo. No cóż, wystarczy Grunwald 1410 !
Przy okazji bowiem lansowano ascezę ilustracyjną. (Koszty !) Mam w tej – bogatej w przykłady – dziedzinie swój prywatny ranking. Bezsprzeczną faworytką w owej konkurencji jest: Chorągiew w komunikacji społecznej w Polsce Piastowskiej i Jagiellońskiej Lublin 2002. Celowo nie wymieniłem w jednym ciągu jej autora. Uczyniłbym mu tym wielką krzywdę. Profesor Jan Ptak stworzył wartościową pracę, do której nadal zaglądam. Moja uwaga ogniskuje się wokół relacji: tematyka i jej realizacja wydawnicza. Na 470 stronach dzieła próżno szukać jakiegokolwiek przedstawienia weksylium! – no może poza okładką.
Z perspektywy lat widzę to z bolesną ostrością. Wszystko, żeby zaistnieć w jakiejkolwiek dziedzinie musi utrafić w swój czas. Nawet nieznaczna aberracja spycha to co wartościowe w mrok niepoznania.
Historycy są zbyt statyczni, politycy zbyt niedouczeni historycznie, by nie puszczać mimo, pamięć o świetnym przykładzie chwały naszego oręża jakim pozostaje bitwa pod Orszą (1514). Sięgam pamięcią do moich rozmów z Andrzejem Kleinem. Ta rozpoczęła się od dyskusji na temat artykułu zamieszczonego w Rozprawach Komisji Historii Kultury i Sztuki (Tom I) wydanego przez Towarzystwo Naukowe Warszawskie w 1949 roku. Stanisław Herbst i Michał Walicki napisali tekst: OBRAZ BITWY POD ORSZĄ Dokument historii sztuki i wojskowości XVI w. Z perspektywy czasu łza się w oku kręci na widok zgodnego marszu do wiedzy, historyków sztuki i wojskowości. Nie mogę w tym miejscu nie podzielić się refleksją, smutną refleksją. Od lat obserwuję niedostateczne przenikanie wiedzy pomiędzy pokrewnymi – zdawałoby się – dziedzinami nauk humanistycznych. Każda liszka swój ogonek chwali. Nie wiem z jakich pobudek wyrasta ta swoista atomizacja bliskich naukowo krewnych. Bo odrzucam te najniższe, bo przecież to uczeni, dla których najważniejsza powinna być wiedza obiektywna. Obiektywizm to według mnie taki ABSOLUT – niestety nieosiągalny w wyniku działalności człowieka. Wracam więc do naszej rozmowy. Andrzej, który – jak sam mówił – najlepiej wyrażał się w formie plastycznej, był w tym stwierdzeniu nieco kokieteryjny. Doskonale orientował się w dziedzinie broni i barwy w powiązaniu z historią. Jak sam mówił, pomagało mu to w bliskiej współpracy z Andrzejem Nadolskim, który cenił pasję w połączeniu z parciem na pogłębianie wiedzy interdyscyplinarnej. Sam tego doświadczyłem. Andrzej Klein nie był historykiem. Nie był historykiem sztuki. Wiedział jednak, jak należy czytać obrazy historyczne. Potrafił znakomicie poruszać się w meandrach ich narracji ukazanej poprzez sceny obecne w obrazie. Nadmieniam, że umiejętność ta nie jest powszechnie znana wśród historyków bronioznawstwa, nawet tych ambitnie zabierających się za analizę obrazów batalistycznych. Jako miłośnik broni i barwy z przykrością powziąłem wiedzę o kompromitacji niektórych zawodowych badaczy materii bronioznawczej. To co -ewentualnie – uchodzi miłośnikom nie powinno mieć miejsca zawodowcom.
Szczycę się znajomością z panią doktor Zdzisławą Wawrzonowską. To od niej otrzymałem wiele lat temu paczkę niespodziankę. W niej znajdowała się figurka jeźdźca spod Orszy. Do tej chwili nie miałem świadomości jej istnienia. Moja radość z jej przebywania w mojej krypcie bibliotecznej jest nadal żywa.
Wspomniałem już o niektórych niezrealizowanych projektach tandemu: Andrzej Klein i Zdzisława Wawrzonowska. Z Orszą wiąże się jeszcze jeden projekt Andrzeja Kleina. Miał to być album o naszej jeździe w ujęciu przekrojowym. Bitwa pod Orszą musiała więc zajmować w nim poczesne miejsce.
Zawsze podziwiałem i odnosiłem się z szacunkiem dla optymizmu Andrzeja w podążaniu drogą broni i barwy. Proza życia, która nie szczędziła mu szorstkiego traktowania, była paradoksalnie motorem kreatywności, rozumianej również jako wymyk od trosk codziennej egzystencji. Niepowtarzalny styl w prowadzeniu kreski połączony z autorską kompozycją całości są natychmiast rozpoznawalną cechą twórczości bronioznawczej Andrzeja Kleina. Choć, jeśli czas pozwoli, może uda mi się zaprezentować inną odsłonę twórczości Andrzeja Kleina.
Na koniec zapraszam do Galerii. Znajdziecie tam trzy przykłady inspiracji obrazem Bitwa pod Orszą . Ich autorami są: Daniel Rudnicki – ilustracja na okładce książki: Obertyn 1531 , autorstwa Marka Plewczyńskiego, Paweł Głodek – ilustracja na okładce książki: Orsza 1514 , pióro Piotr Drożdż i Andrzej Klein – ilustracja do niepowstałej książki. Jeździec spod Orszy zapędził się pod Obertyn, a może tylko mi się wydaje.
Krzysztof Czarnecki
Oddział Poznański
Stowarzyszenia Miłośników
Dawnej Broni i Barwy
Poznań, marzec 2025 r.
GALERIA
-
-
A.K. – mało znany – obraz Bitwa pod Orszą 1514
-
-
-
-
-
-
-
-
-
48 Total Views 2 Views Today