JERZY ZARAWSKI

„Co nam zostało z tych lat?”

 

 

 

 



Życie w czasie zarazy, wywołanej nie tylko coronavirusem, daje okazje zająć się czynnościami odkładanymi od dawna na później. Sięgnąłem więc do dawno nieodwiedzanych szuflad. I prawie wszędzie jakieś szpargały związane z naszym Stowarzyszeniem: zawiadomienia o zebraniach, korespondencja z przyjaciółmi, fotografie, foldery z wystaw. Niby drobiazgi, ale ani przez chwilę nie przyszło mi do głowy, by to wyrzucić – tak wiele wspomnień przywołują. Więc wspominam…

Pierwsze osobiste moje zetknięcie ze Stowarzyszeniem to przypadkowa obecność na zebraniu Oddziału Krakowskiego, jeszcze za prezesury prof. Zbigniewa Bocheńskiego. Byłem oszołomiony obecnością tak wielu osób znanych mi z osiągnięć na polu dawnej broni i barwy. Zapytany o możliwość powołania oddziału we Wrocławiu, Profesor stanowczo się sprzeciwił. Nie wiedziałem wtedy o tym, że we Wrocławiu był już oddział ale w wyniku działań Zarządu Politycznego Śląskiego Okręgu Wojskowego został zlikwidowany.

Po latach, już jako pracownik działu oręża, zwróciłem się z tą samą kwestią do dr Ireny Grabowskiej, znanej mi na polu muzealnym, ale także sprawującej wtedy funkcję sekraterza SMDBiB. Otrzymałem dwie ankiety, z przeznaczeniem dla Ireny Zielińskiej, kierowniczki działu oręża w Muzeum Historycznym i dla mnie – by przystąpić do Stowarzyszenia , a później wprowadzić, już jako członkowie, kolejnych. Do zaistnienia koła Statut wymagał 5 członków. I stało się, na inagurację Koła Wrocławskiego przyjechał Prezes Zarządu Głównego Zdzisław Żygulski jr. Po krótkim czasie przyszło mi złożyć sprawozdanie z działalności koła na Walnym Zabraniu. Nie był to jeszcze imponujący dorobek, więc towarzyszyła mi trema. Szczególnie gdy znalazłem się na sali obrad, naprzeciw wybitnych członków Stowarzyszenia. Wtedy nastąpił niby drobny gest, ale jakże wpisany w ducha naszej wspólnoty. Podszedł do mnie Andrzej Swaryczewski – wtedy Sekretarz ZG, spytał: kolega nowy? Potwierdziłem, przedstawiłem się i wyraziłem swoje zakłopotanie, że jeszcze nie mamy się czym pochwalić. Uścisnął mnie i powiedział: „ależ kolego, proszę się niczym nie stresować, jest pan wśród swoich”… Tego nigdy nie zapomnę, w tym zawarta jest istota naszego Stowarzyszenia: jesteśmy wśród swoich.

Miałem więc szczęście prowadzić działalność w Stowarzyszeniu w czasie prezesury prof. dr Zdzisława Żygulskiego juniora. Chyba nawet nie wypada podkreślać Jego roli i znaczenia. Przypomnę może tylko jubileusz czterdziestolecia Stowarzyszenia – zaszczycili nas swoją obecnością prominentni przedstawiciele Międzynarodowego Stowarzyszenia Muzeów Broni (IAMAM): Claude Gaier, z Muzeum Broni w Liège i Bas Kist (Rijksmuseum Amsterdam). Byli, bo mieliśmy takiego Prezesa. Albo: ostatni artykuł wielkiego bronioznawcy Claude Blaira został zamieszczony w naszych „Studiach do Dziejów Dawnego Uzbrojenia i Ubioru Wojskowego”. Nie wyobrażam sobie, żeby w naszym gronie znajdował się ktoś, kto nie ma książek Profesora i z nich nie korzysta. Cenne były Jego uwagi do sprawozdań na naszych Walnych Zebraniach. Na jednym z nich powiedział, że siłą naszego Stowarzyszenia jest to, że stanowimy federację poszczególnych ośrodków, które prowadzą działalność wynikającą z zainteresowań i możliwości członków, a także z kierunku nadawanego przez zarządy poszczególnych oddziałów. Trzeba mieć na uwadze, że do Stowarzyszenia należą zarówno profesjonaliści jak i amatorzy, realizujący swoją pasję poprzez kolekcjonowanie, twórczość, modelarstwo – wszyscy z intencją pogłębiania wiedzy w umiłowanej dziedzinie. I tym wnoszą wkład w zadania określone w Statucie.

Jest oczywiste, że ze względu na warunki lepiej miały ośrodki znajdujące oparcie w muzeach, czy mające w swym gronie bardziej prężne osoby. Współpraca z muzeami przynosiła obustronne korzyści. Dzięki członkom Stowarzyszenia do zbiorów muzealnych trafiały eksponaty, czasem bardzo cenne. I nawet jeżeli nie były to dary, to nie umniejsza to roli Stowarzyszenia w ocalaniu zabytków militarnych. Myślę, że przy okazji kolejnego jubileuszu naszego Stowarzyszenia warto pomyśleć o zorganizowaniu, najlepiej w Muzeum Wojska Polskiego, wystawy militariów, które trafiły dozbiorów muzealnych w całej Polsce dzięki naszemu Stowarzyszeniu.

Każdy ośrodek wnosił do naszej sprawy większy lub mniejszy wkład. Przez lata za czołowy był uznawany Oddział Poznański, za czasów prezesury mgr inż. Lesława Kukawskiego, wybitnego znawcy kawalerii polskiej XX wieku i w tej dziedzinie niekwestionowanego autorytetu. Pod Jego sprężystym kierownictwem Oddział zorganizował kilka sesji naukowych, w tym świetna sesja poświęcona piechocie (tak, piechocie, nie kawalerii!). Oddział wydał też 32 numery cenionego czasopisma Arsenał Poznański. Ale w związku z wiekiem i wynikającymi z tego trudnościami (na zebrania dojeżdżał 100km z Trzcianki) musiał się zrzec kierowania Oddziałem. Pozostawił następcy trudne wyzwanie. I jak? Kolejnej sesji Oddział nie zorganizował, kolejny numer Arsenału już nie wyszedł. I co? Nie, nie napiszę, że zacytuję, Oddział „zaczął porastać mchem”. Nie napiszę „MARAZM”, „UWIĄD” . Po prostu wiem: każdy orze jak może.

Wspomnę jeszcze o Oddziale Górnośląskim, dzięki któremu mamy w swoich bibliotekach czasopismo „Dawna Broń i Barwa” (ukazało się 28 numerów) oraz dysponowaliśmy przemyślanymi „Informatorami”, zawierającymi cenne informacje w czasach gdy jeszcze nie było dostępu do Internetu. I tu też ani „Dawna Broń i Barwa”, ani „Informator” nie „robił się” sam (sam robi się chyba tylko kurz). To istniało dzięki pracy i uporowi mgr inż. Zbigniewa Fuińskiego.

Gdy skończył się czas oficjalnego reglamentowania dostępu do wiadomości, publikacji czy paszportów, wielu z nas myślało: co będzie dalej? To co mogliśmy uzyskać w zasadzie tylko dzięki Stowarzyszeniu, w tym w miarę swobodny, nieograniczony cenzurą zakres zainteresowań, stawiał przed nami pytanie, czy Stowarzyszenie jest jeszcze potrzebne? Do tego dochodziło nowe zjawisko – powstawanie grup rekonstrukcyjnych, gdzie w dużej mierze młodzi ludzie znajdowali atrakcyjne pole do kultywowania tradycji. Ale nie zlikwidowało to potrzeby spotykania się i działania w gronie wypróbowanych w trudniejszych czasach komilitonów. Przystępowali do nas też nowi członkowie. A jako dowód, że możliwy był także rozkwit działalności może poświadczyć Oddział Lubelski,  oferujący oprócz „normalnych” zebrań także cyklicznie tematyczne konferencje czy organizowanie spotkań np. w Zamościu czy Muzeum Lotnictwa w Dęblinie. Członkowie oddziału skwitowali to wystąpieniem do Zarządu Głównego o przyznanie Prezesowi Oddziału prawa do Złotej Odznaki. Albo warto też wspomnieć Oddział Stołeczny, który zapewnia swoim członkom coroczny biuletyn „Mars Narodu Sarmackiego” zawierający podstawowe informacje, w tym krótkie streszczenia wygłaszanych referatów. Trudna sytuacja jest w Oddziale Pomorskim. Ten niegdyś prężny ośrodek przeżywa dotkliwy kryzys, który może nawet doprowadzić do zamarcia. I tak bywa. Ale daleko jestem od tego, by osądzać przyjaciół z Gdańska. Bo tak się nie godzi.

W obecnej sytuacji Stowarzyszenie trwa. Niemożność organizowania zebrań nie mogło skutkować zarzuceniem zajmowania się umiłowaną tematyką. I wymienianiem poglądów i wiadomości a także dyskutowaniem za pośrednictwem dostępnych środków komunikacji, także na mediach społecznościowych. Z mojego doświadczenia wiem, że jeszcze nigdy nie prowadziłem tylu rozmów co teraz, nie wymieniałem tylu maili na tematy z zakresu naszych statutowych zainteresowań. Wiem, że każdy z moich rozmówców ma swoje grono, inne niż ja, dla dzielenia się wiadomościami i wrażeniami. Oczywiście, można to też robić na internetowej stronie Stowarzyszenia. Ale jeżeli okazuje się, że strona jest tylko sporadycznie do tego wykorzystywana, to znaczy, że taka jest wola członków. Strona zawiera istotne informacje o Stowarzyszeniu i na ogół jest oceniana wysoko. Czy można się do niej przyczepić? Oczywiście. Ostatnio jeden z kolegów, znany z dosadnego nazywania rzeczy po imieniu (nie, nie używający wyrazów zastępowanych dzisiaj gwiazdkami, bo to człowiek kulturalny) zadzwonił do mnie i powiedział: „widział Pan, jakże to tak, że nasz człowiek z takim lekceważeniem wyraża się o reszcie naszych? Przecież to w Stowarzyszeniu nie uchodzi!”. Nie widziałem, zajrzałem na stronę i zobaczyłem wprowadzenie do pożytecznej informacji o wspaniałym darze Węgier dla Polski, poprzedzony niestosownym, najdelikatniej ujmując, wprowadzeniem. Też tak uważam: tak nie uchodzi. Nie dodam do tego żadnego słowa pomny na to, co dość dawno temu Titius Maccius Plautus zawarł w słowach „Dictum sapienti sat”.



Przed laty, w 1984 roku, grono swoich spośród swoich, po zakończonej Sesji Naukowej Stowarzyszenia, spotkało się w Pańskiej Łasce, u Lesława Kukawskiego. Wtedy zaskoczeni zostaliśmy mini wystawą 9 żartobliwych portrecików przyjaciół spod znaku husarskiego szyszaka, trafnie oddających ich wady i zalety. To dzieło Edwarda Strzyżewskiego. Po latach, w 2000 roku ten zbiór, powiększony o kolejne rysunki, dodatkowo opatrzony wierszowanymi komentarzami Bohdana Królikowskiego, ukazał się w 15 egzemplarzach, jako prywatny druk komputerowy. A w 2007 roku, wydany został sumptem przyjaciół, w stu numerowanych egzemplarzach, poszerzony o kolejne rysunki, jako sympatyczny druk bibliofilski, pod tytułem: „Co nam zostało z tych lat…”. Dla oddania klimatu tego przedsięwzięcia zamieszczam dwa portreciki wspominanych tu przeze mnie postaci. W tytule oczywiste nawiązanie do przemijania. Wielu Przyjaciół z tam utrwalonych odeszło z tego świata. Ale pozostało wśród nas.



A co nam zostanie z tych lat? Nie mam wątpliwości: to, co najlepsze.

 Jerzy Zarawski

 Członek honorowy Stowarzyszenia

 

535 Total Views 1 Views Today
Partnerzy

karta_logo_MNK_B

mwp

muzuem_lodz

wmwpozn

MuzeumWroclaw

logo Muz. Lub.-1

silkfencing